Zapewne chociaż raz każdy przeżył taką denerwującą sytuację gdy na świeżo umytej szybie rozbija się owad na wysokości naszych oczu. Gdyby tylko jeden to jeszcze da się przeżyć ale podczas naszej podróży rozbijało się ich tysiące.
Wraz z upływem mil na przedniej szybie przybywało zabitych owadów aż było ich tyle, że wyraźnie ograniczały widoczność.
Przed Denver ponownie zatrzymaliśmy się aby pozbyć się trupów z pola widzenia. Wszyscy wiedzą jak trudno zmyć wyschnięte i prawie zespolone z szybą pozostałości po latających stworzeniach. Dodatkowe utrudnienie w ciężarówce to wysokość i niedostępność przedniej szyby. Również i tym razem zabraliśmy ze sobą roztwór kwasu solnego aby łatwiej oczyścić szybę bo nocą na szybie pojawiały sie fajerwerki.
W samochodzie osobowym nie przedstawia to żadnej trudności ale gdy miejsce do umycia znajduje się na wysokości 170 cm trzeba posłużyć się gąbką na patyku. Na stacjach benzynowych dla ciężarówek takowe udogodnienia znajdują się przy każdym dystrybutorze więc mycie jest w miarę ułatwione. p. ze szczególną dokładnością zabrał się do pracy obficie spryskując kwasem powierzchnię szyby. Czynność tą powtórzył kilkukrotnie aby nie było śladu po owadach. Pogoda tego ranka była kapryśna co raz zasłaniając słońce chmurami które unoszone silnym wiatrem tworzyły ciekawe kształty. To właśnie podczas tej czynności kropelki rozpylanego, żrącego roztworu unoszone wiatrem osiadły nie tylko w miejscu ich przeznaczenia ale również na soczewkach okularów p.. Po umyciu trzech szyb i lusterek byliśmy przygotowani na oglądanie Denver i okolic przez tak czyste, że aż niewidoczne szkło.
Minęło zaledwie dwadzieścia minut jak pogoda zmieniła się tak drastycznie, że jechaliśmy w potokach wody lecącej strumieniami z nieba. Padało tak obficie, że niektórzy kierowcy zjeżdżali na pobocze aby przeczekać nawałnicę.
– Cała robota poszła na marne. – Marudził p.. – Nic nie widać, chyba ślepnę. – W taką pogodę trudno spodziewać się dobrej widoczności i całe to gadanie uznałam za zrzędzenie.
Po wykonaniu karkołomnych manewrów cofania w trzech różnych miejscach celem rozładunku naczepy, pół godziny po południu byliśmy po pracy. Teraz kolej na odbiór zamówionego przez internet auta które miało nam służyć jako środek lokomocji przez następne jedenaście dni. Jeszcze przed wyjazdem z domu wybraliśmy auto w wypożyczalni i uiściliśmy opłatę aby już przy odbiorze nie kombinować z kartami kredytowymi papierkami i innymi duperelami zbytecznie zajmującymi czas. Wszystko to p. zrobił siedząc sobie wygodnie przed monitorem. Wyszukał nawet jakiś kupon zniżkowy i okazało się, ze płacimy psie pieniądze za małego SUV-a. Ile to było? $399 za jedenaście dni. Mieliśmy wszystko zapięte na ostatni guzik i po pozostawieniu ciężarówki na parkingu jakiejś firmy po drugiej stronie ulicy weszliśmy do wnętrza znanej na całym świecie wypożyczalni samochodów osobowych i małych ciężarówek. Drętwa pani za ladą stukając w klawiaturę komputera odnalazła nasze zamówienie, krzyknęła coś do pracownika który ruszył z kopyta aby przygotować auto dla klienta czyli dla nas.
– Musicie dopłacić dwieście dolarów. – Beznamiętnie oświadczyła pracownica szacownej firmy. Gdy wdaliśmy się w dyskusję, tłumacząc, że już mamy wszystko zapłacone tydzień temu pod drzwi podjechał przygotowany dla nas pojazd. Aż jęknęłam z przerażenia. Zamówiliśmy małego i zwinnego Forda Escape a dostaliśmy luksusową wersję, w skórze i z napędem na cztery koła, siedmioosobową Mazdę CX9 w cenie poprzedniego. Wyszłam zobaczyć z bliska tego olbrzyma którym przyjdzie mi jechać za chwilę bo p. pojedzie ciężarówką na parking. Nawet przez zamknięte drzwi biura dochodziły do mnie odgłosy ożywionej wymiany zdań. Nie pomogły tłumaczenia oraz rozmowa z głównym biurem firmy, nic nie mogliśmy zaradzić bo komputer ciągle prosił o dwieście zielonych. Bardziej sprytna od tej pierwszej, druga pani rownież nie mogła obejść komputerowego problemu i po godzinie zrezygnowaliśmy. Wszyscy pracownicy byli zdziwieni decyzją komputera i również tak samo byli bezsilni. Plastik przeleciał przez czytnik i dwie stówki zostały zamrożone na nieokreślony czas. Był to depozyt nie wymagany przy kartach kredytowych ale komputer postanowił inaczej i nie było wyjścia jak skończyć tą z góry przegraną potyczkę z technologią.
– Wsiadaj i podjedź proszę pod ciężarówkę to przełożymy sprzęt. – Ja nadal stałam bez ruchu zastanawiając się jak będę mogła jeździć po dróżkach i drogach tak dużym autem. Co tam drogi i dróżki, jak ja pojadę przez miasto?
p. już był po przeciwnej stronie ulicy gdy ja wręcz utonęłam w fotelu mając kierownicę powyżej oczu a deska rozdzielcza przesłaniała mi widoczność. Minęła dobra chwila gdy po jakby graniu na pianinie (tyle przycisków do regulacji fotela) mogłam ruszyć. Po złożeniu trzeciego rzędu siedzeń, miejsca w bagażniku zrobiło się tyle, że nasze bagaże wygodnie ulokowalismy bez nakładania jednej torby na drugą jak to było w zwyczaju aby wszystko pomieścić.
– Powinienem dokładnie umyć okulary bo zupełnie oślepłem, jakoś niewyraźnie widzę. – p. przyzwyczaił mnie do nagłych, mrożących krew w żyłach stwierdzeń ale prędzej spodziewałabym się, że mu mózg bozia odbierze niż wzrok. Poczekałam zatem spokojnie siedząc za kierownicą przyglądając się desce rozdzielczej nowego pojazdu. Ustawiłam sobie wreszcie lusterka wsteczne, dokładniej wyregulowałam fotel i wtedy nadszedł nieszczęsny ślepiec.
– Wiesz co? Musisz dzisiaj jechać bo ja nic nie widzę przez okulary. – Pomyślałam, że to kolejny unik przed obowiązkami. Miałam zamiar pojechać jako pierwsza bo po prowadzeniu ciężarówki p. mógł być zmęczony. Nie zareagowałam więc na głupią wymówkę i ruszyliśmy na południe Colorado. Bardzo szybko przyzwyczaiłam się do dużego auta które idealnie izolowało nas od świata zewnętrznego. Było cicho, chłodno i przyjemnie. p. zaczął rozgryzać nawiew dwustrefowej klimatyzacji bo jakoś niespodziewanie zimno zrobiło się w kabinie. Dookoła nas sina pogoda nie zachęcała do ochładzania ale minęło kilkanaście minut gdy na desce rozdzielczej pojawił się odczyt temperatury otaczającego auto powietrza.
– Wyłącz to diabelstwo bo tracę czucie w rękach. Chcesz mnie zamrozić żywcem?
– Uczę się. – Skwitował p.. Bardzo dobrze ucz się tylko mnie nie przeziębiaj. 48 Fahrenheita to poniżej 9 Celsjusza.
– Wyłącz ochładzanie i rób zdjęcia. Ja kieruję, ty fotografujesz to przecież twoje słowa powtarzane podczas wakacji. – p. rzeczywiście nauczył się obsługiwania kilku przycisków i pokręteł i mrożący nawiew przestał drażnić moje ciało.
Ponizej 9*C |
– Zobacz jaki widok! Góry płoną kolorowo. – p. zaczął przymierzać się do ujęcia niecodziennej tęczy i użył trzech aparatów po kolei bo nie był pewien co widzi. Teraz zaczęłam się niepokoić, że to co słyszę to może być prawdą. Zwykle bardzo serio p. postrzega robienie zdjęć i jego słowa zasiały niepewność.
– Zobacz, sama zobacz, ze przez te cholerne okulary nic nie widać a bez nich to już kaplica. – Podstawił mi oprawki pod sam nos i czekał na moją wnikliwą analizę i opinię znawcy.
Zjechałam na pierwszy parking obok sklepu i poddałam soczewki dokładnym oględzinom. Rzeczywiście wyglądały jakby całe powierzchnie szkieł pokryte były małymi wgłębieniami. Były matowe i moim zdaniem przedstawiały zupełne zaprzeczenie okularów.
– To szmelc. – Zawyrokowałam jako znawca. – Od kiedy tak nie widzisz? – Długa chwila zastanowienia ciągnęła się w nieskończoność.
– No, od dzisiaj! – Jak skarcony uczniak p. odpowiedział niepewnie.
– I tak prowadziłeś ciężarówkę? – Krzyknęłam z niedowierzaniem w lekkomyślność męża.
– Chyba rozpuściłem soczewki kwasem czyszcząc szyby. – To było jedyne wytłumaczenie bo wcześniej nigdy nie narzekał na okulary a wręcz przeciwnie, chwalił się nawet, że „Sokole Oko” może brać u niego korepetycje w dostrzeganiu szczegółów na odległość i z bliska. Ręce mi opadły.
– Chyba się napiję. Potrzebuję wódki. Jestem na wakacjach i spotyka mnie najgorsza rzecz na świecie nie zobaczę nic co mnie otacza. Wódki!
– To ja muszę się napić aby cię nie udusić ty niedoszły morderco. Ślepy, nierozważny i wkrótce pijany.
Sklep nie wyglądał imponująco z zewnątrz ale jego wnętrze to istny raj dla alkoholików i smakoszy. Ja siebie zaliczam do tej drugiej kategorii a p. najprawdopodobniej na ślepo trafi do pierwszej. Bestia podła nie rozstała się z aparatem gdy weszliśmy po szampana aby uczcić nasze rozpoczęte wakacje i moja wyciągnięta z kluczykami ręka wskazuje wypatrzone procenty.
Gęsia skórka podniosła włosy na mym przedramieniu gdy po zakupach wślizgnęłam się do auta. Było dosłownie zimno i wydawało nam się, że jest jeszcze zimniej bo po emocjach jazdy ciężkim sprzętem, przeżyciach podczas wypożyczania auta i niefortunnym uszkodzeniu okularów czuliśmy się zmęczeni na tyle, że postanowiliśmy spać w motelu.