Ślepiec za kierownicą.

  Zapewne chociaż raz każdy przeżył taką denerwującą sytuację gdy na świeżo umytej szybie rozbija się owad na wysokości naszych oczu. Gdyby tylko jeden to jeszcze da się przeżyć ale podczas naszej podróży rozbijało się ich tysiące.
Wraz z  upływem mil na przedniej szybie przybywało zabitych owadów aż było ich tyle, że wyraźnie ograniczały widoczność.
Przed Denver ponownie zatrzymaliśmy się aby pozbyć się trupów z pola widzenia. Wszyscy wiedzą jak trudno zmyć wyschnięte i prawie zespolone z szybą pozostałości po latających stworzeniach. Dodatkowe utrudnienie w ciężarówce to wysokość i niedostępność przedniej szyby. Również i tym razem zabraliśmy ze sobą roztwór kwasu solnego aby łatwiej oczyścić szybę bo nocą na szybie pojawiały sie fajerwerki.
W samochodzie osobowym nie przedstawia to żadnej trudności ale gdy miejsce do umycia znajduje się na wysokości 170 cm trzeba posłużyć się gąbką na patyku. Na stacjach benzynowych dla ciężarówek takowe udogodnienia znajdują się przy każdym dystrybutorze więc mycie jest w miarę ułatwione. p. ze szczególną dokładnością zabrał się do pracy obficie spryskując kwasem powierzchnię szyby. Czynność tą powtórzył kilkukrotnie aby nie było śladu po owadach. Pogoda tego ranka była kapryśna co raz zasłaniając słońce chmurami które unoszone silnym wiatrem tworzyły ciekawe kształty. To właśnie podczas tej czynności kropelki rozpylanego, żrącego roztworu unoszone wiatrem osiadły nie tylko w miejscu ich przeznaczenia ale również na soczewkach okularów p.. Po umyciu trzech szyb i lusterek byliśmy przygotowani na oglądanie Denver i okolic przez tak czyste, że aż niewidoczne szkło.
Minęło zaledwie dwadzieścia minut jak pogoda zmieniła się tak drastycznie, że jechaliśmy w potokach wody lecącej strumieniami z nieba. Padało tak obficie, że niektórzy kierowcy zjeżdżali na pobocze aby przeczekać nawałnicę. 
Cała robota poszła na marne. – Marudził p.. – Nic nie widać, chyba ślepnę. – W taką pogodę trudno spodziewać się dobrej widoczności i całe to gadanie uznałam za zrzędzenie.
Po wykonaniu karkołomnych manewrów cofania w trzech różnych miejscach celem rozładunku naczepy, pół godziny po południu byliśmy po pracy. Teraz kolej na odbiór zamówionego przez internet auta które miało nam służyć jako środek lokomocji przez następne jedenaście dni. Jeszcze przed wyjazdem z domu wybraliśmy auto w wypożyczalni i uiściliśmy opłatę aby już przy odbiorze nie kombinować z kartami kredytowymi papierkami i innymi duperelami zbytecznie zajmującymi czas. Wszystko to p. zrobił siedząc sobie wygodnie przed monitorem. Wyszukał nawet jakiś kupon zniżkowy i okazało się, ze płacimy psie  pieniądze za małego SUV-a. Ile to było? $399 za jedenaście dni. Mieliśmy wszystko zapięte na ostatni guzik i po pozostawieniu ciężarówki na parkingu jakiejś firmy po drugiej stronie ulicy weszliśmy do wnętrza znanej na całym świecie wypożyczalni samochodów osobowych i małych ciężarówek. Drętwa pani za ladą stukając w klawiaturę komputera odnalazła nasze zamówienie, krzyknęła coś do pracownika który ruszył z kopyta aby przygotować auto dla klienta czyli dla nas. 
Musicie dopłacić dwieście dolarów. – Beznamiętnie oświadczyła pracownica szacownej firmy. Gdy wdaliśmy się w dyskusję, tłumacząc, że już mamy wszystko zapłacone tydzień temu pod drzwi podjechał przygotowany dla nas pojazd. Aż jęknęłam z przerażenia. Zamówiliśmy małego i zwinnego Forda Escape a dostaliśmy luksusową wersję, w skórze i z napędem na cztery koła, siedmioosobową Mazdę CX9 w cenie poprzedniego. Wyszłam zobaczyć z bliska tego olbrzyma którym przyjdzie mi jechać za chwilę bo p. pojedzie ciężarówką na parking. Nawet przez zamknięte drzwi biura dochodziły do mnie odgłosy ożywionej wymiany zdań. Nie pomogły tłumaczenia oraz rozmowa z głównym biurem firmy, nic nie mogliśmy zaradzić bo komputer ciągle prosił o dwieście zielonych. Bardziej sprytna od tej pierwszej, druga pani rownież nie mogła obejść komputerowego problemu i po godzinie zrezygnowaliśmy. Wszyscy pracownicy byli zdziwieni decyzją komputera i również tak samo byli bezsilni. Plastik przeleciał przez czytnik i dwie stówki zostały zamrożone na nieokreślony czas. Był to depozyt nie wymagany przy kartach kredytowych ale komputer postanowił inaczej i nie było wyjścia jak skończyć tą z góry przegraną potyczkę z technologią
Wsiadaj i podjedź proszę pod ciężarówkę to przełożymy sprzęt. – Ja nadal stałam bez ruchu zastanawiając się jak będę mogła jeździć po dróżkach i drogach tak dużym autem. Co tam drogi i dróżki, jak ja pojadę przez miasto? 
p. już był po przeciwnej stronie ulicy gdy ja wręcz utonęłam w fotelu mając kierownicę powyżej oczu a deska rozdzielcza przesłaniała mi widoczność. Minęła dobra chwila gdy po jakby graniu na pianinie (tyle przycisków do regulacji fotela) mogłam ruszyć. Po złożeniu trzeciego rzędu siedzeń, miejsca w bagażniku zrobiło się tyle, że nasze bagaże wygodnie ulokowalismy bez nakładania jednej torby na drugą jak to było w zwyczaju aby wszystko pomieścić. 
Powinienem dokładnie umyć okulary bo zupełnie oślepłem, jakoś niewyraźnie widzę. – p. przyzwyczaił mnie do nagłych, mrożących krew w żyłach stwierdzeń ale prędzej spodziewałabym się, że mu mózg bozia odbierze niż wzrok. Poczekałam zatem spokojnie siedząc za kierownicą przyglądając się desce rozdzielczej nowego pojazdu. Ustawiłam sobie wreszcie lusterka wsteczne, dokładniej wyregulowałam fotel i wtedy nadszedł nieszczęsny ślepiec. 
Wiesz co? Musisz dzisiaj jechać bo ja nic nie widzę przez okulary. – Pomyślałam, że to kolejny unik przed obowiązkami. Miałam zamiar pojechać jako pierwsza bo po prowadzeniu ciężarówki p. mógł być zmęczony. Nie zareagowałam więc na głupią wymówkę i ruszyliśmy na południe Colorado. Bardzo szybko przyzwyczaiłam się do dużego auta które idealnie izolowało nas od świata zewnętrznego. Było cicho, chłodno i przyjemnie. p. zaczął rozgryzać nawiew dwustrefowej klimatyzacji bo jakoś niespodziewanie zimno zrobiło się w kabinie. Dookoła nas sina pogoda nie zachęcała do ochładzania ale minęło kilkanaście minut gdy na desce rozdzielczej pojawił się odczyt temperatury otaczającego auto powietrza. 
Wyłącz to diabelstwo bo tracę czucie w rękach. Chcesz mnie zamrozić żywcem? 
Uczę się. – Skwitował p.. Bardzo dobrze ucz się tylko mnie nie przeziębiaj. 48 Fahrenheita to poniżej 9 Celsjusza. 
Wyłącz ochładzanie i rób zdjęcia. Ja kieruję, ty fotografujesz to przecież twoje słowa powtarzane podczas wakacji. – p. rzeczywiście nauczył się obsługiwania kilku przycisków i pokręteł i mrożący nawiew przestał drażnić moje ciało.

Ponizej 9*C

Zobacz jaki widok! Góry płoną kolorowo. – p. zaczął przymierzać się do ujęcia niecodziennej tęczy i użył trzech aparatów po kolei bo nie był pewien co widzi. Teraz zaczęłam się niepokoić, że to co słyszę to może być prawdą. Zwykle bardzo serio p. postrzega robienie zdjęć i jego słowa zasiały niepewność. 
Zobacz, sama zobacz, ze przez te cholerne okulary nic nie widać a bez nich to już kaplica. – Podstawił mi oprawki pod sam nos i czekał na moją wnikliwą analizę i opinię znawcy.
Zjechałam na pierwszy parking obok sklepu i poddałam soczewki dokładnym oględzinom. Rzeczywiście wyglądały jakby całe powierzchnie szkieł pokryte były małymi wgłębieniami. Były matowe i moim zdaniem przedstawiały zupełne zaprzeczenie okularów. 
To szmelc. – Zawyrokowałam jako znawca. – Od kiedy tak nie widzisz? – Długa chwila zastanowienia ciągnęła się w nieskończoność. 
No, od dzisiaj! – Jak skarcony uczniak p. odpowiedział niepewnie. 
I tak prowadziłeś ciężarówkę? – Krzyknęłam z niedowierzaniem w lekkomyślność męża. 
Chyba rozpuściłem soczewki kwasem czyszcząc szyby. – To było jedyne wytłumaczenie bo wcześniej nigdy nie narzekał na okulary a wręcz przeciwnie, chwalił się nawet, że „Sokole Oko” może brać u niego korepetycje w dostrzeganiu szczegółów na odległość i z bliska. Ręce mi opadły.
  – Chyba się napiję. Potrzebuję wódki. Jestem na wakacjach i spotyka mnie najgorsza rzecz na świecie nie zobaczę nic co mnie otacza. Wódki! 
– To ja muszę się napić aby cię nie udusić ty niedoszły morderco. Ślepy, nierozważny i wkrótce pijany.
Sklep nie wyglądał imponująco z zewnątrz ale jego wnętrze to istny raj dla alkoholików i smakoszy. Ja siebie zaliczam do tej drugiej kategorii a p. najprawdopodobniej na ślepo trafi do pierwszej. Bestia podła nie rozstała się z aparatem gdy weszliśmy po szampana aby uczcić nasze rozpoczęte wakacje i moja wyciągnięta z kluczykami ręka wskazuje wypatrzone procenty.

Gęsia skórka podniosła włosy na mym przedramieniu gdy po zakupach wślizgnęłam się do auta. Było dosłownie zimno i wydawało nam się, że jest jeszcze zimniej bo po emocjach jazdy ciężkim sprzętem, przeżyciach podczas wypożyczania auta i niefortunnym uszkodzeniu okularów czuliśmy się zmęczeni na tyle, że postanowiliśmy spać w motelu.

Categories: Colorado | Leave a comment

Niezły początek.

  Jest szósta rano lub szósta pięć a my już na starcie gotowi do rozpoczęcia wakacji. Tym razem ma to być trochę zwariowany początek gdyż naszą podróż rozpoczynamy ciężarówką. 
Z okolic Chicago będziemy podróżować do Denver długaśnym zestawem na 18 kołach. Przede mną 1000 mil oglądania znanej mi już drogi z innej perspektywy. Porównując wysokość to tak jakbym siedziała na dachu normalnego auta. Zapewne będzie widać o wiele lepiej ale nie spodziewałam się jakiś cudownych widoków bo podróżując przez Illinois, Iowa i Nebraskę niewiele będzie się działo.
  Już sama podróż w takim dziwacznym pojeździe będzie atrakcją, najpierw jednak trzeba cały turystyczny ekwipunek pomieścić w kabinie ciężarówki. Zwykle podróżując naszym autem nie mamy problemu z miejscem dla namiotów, śpiworów, materacy itd. Nieduże kombi z łatwością połyka każdą ilość toreb, pojemników i wszechobecnych worków foliowych. Podczas pakowania się do auta zrodziły się obawy czy wszystko to pomieści się w zupełnie nieprzystosowanej do turystycznych eskapad kabinie „Siwego” jak nazwaliśmy nasz nowy dom na kółkach.

 Nie obyło się bez ponownego przemieszczania pakunków ale w końcu cały majdan zabierany autem znalazł swe miejsce w ciężarówce i dało się siedzieć i spać ale co z jazdą? Potrzebowaliśmy chwilę wytchnienia zanim ruszymy więc pojechaliśmy do Dunkin’ po kawę. 
I jak się czujesz? – Zapytałam gdy z dzioba przykrywki styropianowego kubka rozlała się po organizmie gorąca i słodka kawa. 
Nie wiem, jestem w szoku a najgorsze jest to, że dopiero najgorsze ma wkrótce nastąpić. – p. jakoś zmalał i nie tryskał wspaniałym humorem przed czekającymi nas wakacjami przepełnionymi niezapomnianymi wrażeniami. Jeżeli on miał obawy to co powiedzieć o mnie i moim strachu. Kolejnych kilka łyków kawy jakby przywróciło nam lepszy humor i nie mogliśmy odwlekać już dłużej naszego wyjazdu. 
Tylko dlatego, ze Siwy jest pojazdem dla samotnika to drzwi pasażera otwierały się tak ciężko, ze musiałam wytężać swe mizerne muskuły aby je ruszyć z martwego punktu. Siwy ma tylko jedno łóżko na parterze i jest niższy niż inne. Gdy p. zajął się wypełnianiem papierów o których nie mam pojęcia ja zaczęłam walczyć z pasem bezpieczeństwa. 
Nie zapinaj go, przerzuć przez siebie i zablokuj, o tam na górze. – Wszystko tu inne i obce ale przecież auto-podobne. Posłuchałam i nauczyłam się wielu rzeczy zanim ruszyliśmy. Silnik się rozgrzał warcząc jak lokomotywa, jeszcze tylko kontrola wskaźników i ruszyliśmy. 
Baza firmy ma dużo miejsca dla ciężarówek więc gdy wyjeżdżaliśmy z niej na ulice miasta doznałam wrażenia, ze wszystko jest za wąskie i na 100% nie zmieścimy się na jednym pasie ruchu. O skrętach, zakrętach i wywijasach gdy za nami 16 metrowa naczepa nie wspomnę bo okazałabym się panikarą. Na autostradzie było o wiele spokojniej i zaczęłam się przystosowywać do nowego życia. Gdy emocje opadły moje zainteresowanie ukierunkowało się w stronę łóżka. Trzeba przecież spróbować wszystkiego więc teraz kolej na drzemkę. W zamierzeniu krótka drzemka zamieniła się w długi sen na bardzo wygodnym łóżku. Szumiało i kołysało. Chłodne powietrze w sypialni pozwoliło mi zakopać się w pościel i słowne budzenie nie przynosiło skutku do momentu rękoczynów. Na parkingu p. na różne sposoby starał się przerwać moje bujanie w sennych obłokach. 
Tak to mogę podróżować! – Z zadowoleniem stwierdziłam gdy dowiedziałam się gdzie jesteśmy. Jakże mogłoby być inaczej gdy w czasie snu „pokonałam” 500 mil.
Jeszcze tylko kilka godzin i zatrzymaliśmy się na nocleg. Mogliśmy od razu paść bez życia na łóżko ale, że wakacje już oficjalnie rozpoczęte więc wypadałoby poszukać przygody. Na rano pozostawiliśmy sobie 200 mil więc zakotwiczyliśmy pod koniec Nebraski opodal Kolorado. Tuż obok Siwego polna droga skręcała za kępą drzew i przecież nie mogłoby być inaczej gdyby nasze stopy nie powiodły nas nią w nieznane.
Słońce barwiło świat na cudowną czerwień i spacer zapowiadał się bajecznie. Pośród łąk dotarliśmy nad małą rzeczkę podziwiając rosnące gdzie niegdzie kaktusy. 
Nie mogę się nadziwić, że te ciepłolubne rośliny egzystują z powodzeniem w takim klimacie który srogimi zimami nie jednego zjadacza chleba może przerazić. Właziłam więc w pobliże klujących roślin nierzadko przez wysokie trawy. Węży się nie obawiałam bo było za chłodno dla zimnokrwistych jadowitych potworów.
Księżyc na niebie przypominał o śnie ale chcieliśmy poczekać aby słońcu nad horyzontem powiedzieć dobranoc. Kilka chwil relaksu w ciszy po podróży dość głośną ciężarówką uspokoiło mój system nerwowy. 
Siedząc na fotelu pasażera czekałam aż p. poukłada materace tak aby nie przeszkadzały nam podczas snu.
***Wrzask obdzieranej ze skóry, oszalałej ze strachu Ataner podciął mi nogi i padłem na łóżko. Przed chwilą jeszcze bezpiecznie siedziała na fotelu wpatrzona w dal. Odwrócony tyłem do niej nie moglem pojąć co niebezpiecznego wydarzyło się tak raptownie. Prawie skręciłem kostkę w prawej nodze stawiając ją w nieodpowiednim miejscu, na małym pojemniku z kosmetykami, aby spieszyć z pomocą. Wyprostowana jak struna w wiolonczeli, Ataner wpatrywała się w prawe udo tak intensywnie, ze aż wydłużył się jej nos na pięc centymetrów. W uszach wibrowało górne „c” i cała ciężarówka drżała jak podczas trzęsienia ziemi. Dłonie miała skierowane w tą samą stronę co wzrok a palce wykrzywione tak jak to robią stuletnie czarownice rzucając zaklęcie w kamień. Dookoła wszystko jak przed dziewięcioma sekundami i nie zauważyłem zagrożenia życia. Nic się nie zmieniło. 
Kleszcz! Kleszcz! 
Ataner zapiała tak rozpaczliwie, że jeszcze żadna śpiewaczka operowa nie osiągnęła takich wysokich tonów. Jej krzyk przerażenia przeszył mą czaszkę nieznośnym poziomem decybeli aż przymknąłem oczy z bólu.***

Tak to odebrał p. a ja chyba podobnie jak przypomnę sobie tą sytuację. Po prawej nodze odzianej w czarne leginsy posuwał się przeogromny kleszcz. Boże jak ja nienawidzę insektów a kleszczy w szczególności. Na samą myśl, że powinnam wziąć to paskudztwo w palce prawie oszalałam. Z odsieczą pospieszył p. i to on po krótkiej i dramatycznej walce wreszcie zdjął go ze mnie. Z ciężko otwierającymi się drzwiami pasażera uporałam się bez przeszkód i wyskoczyłam z ciężarówki. Trzepałam po sobie dłońmi aby wytrząść z siebie potencjalnego, kolejnego kleszcza. 
Uspokój się kobieto, nie ma na tobie już więcej kleszczy. 
– Skąd wiesz? Przeszukaj mnie dokładnie. – W panicznym strachu widziałam ich setki łażących po mnie. Po chwili uspokoiłam się bo nie było podstaw do paniki. Jeden takich olbrzymich rozmiarów płaski paskudnik wystarczył aby opuściła mnie ochota na sen.

Categories: Illinois, Nebraska | Leave a comment

Syrena kontra Posejdon.

  Bez względu na pogodę Syreny jak to mają w zwyczaju podpływają w pobliże bezludnej plaży aby rozkoszować się piaskiem i słońcem. Syreny uwielbiają ciepłe akweny gdzie łatwo je spotkać przy odrobinie szczęścia. Dzisiaj taka właśnie okazja nadarzyła się w pobliżu Chicago gdyż jezioro Michigan, o dziwo, było ciepłe jak nigdy.
Samotna plaża wydawała się bezpieczna na tyle, że mogłam wyczyniać najdziksze harce nie bacząc czy nie zatopię jakieś zabłąkanej motorówki czy skutera wodnego. Do weekendowego szaleństwa na wodzie dzieliły mnie dwa dni. Czwartkowy wypad na plażę zrodził się przy porannej kawie i wszedł w czyn zaraz po jej wypiciu.
Chmury na niebie przysłaniały słońce za co byłam im bardzo wdzięczna. Nie musiałam zakładać kombinezonu nurka aby ochronić me ciało przed upieczeniem promieniami UV i oddawałam się frywolnej kąpieli w niezbyt czystej wodzie jeziora. Miała ona wyjątkowy, bardzo zielony kolor. Dalej od brzegu wydawała się czystsza i podążyłam na glebie aby to sprawdzić.
Zła sława Syren nie przysparza im wielbicieli bo ponoć psotne to stworzenia i niebezpieczne dla człowieka. Nie wszystkie są takie a jedna z nich nie czyni krzywd i wręcz pragnie towarzystwa.
Narobiłam trochę hałasu swym śpiewem w wodzie aby wystraszyć z bliskiego sąsiedztwa ryby, kraby i żaby. Nie lubię świadomości, ze coś obok mnie pływa lub pełza po dnie a niespodziewane dotkniecie takiego stwora może mnie zatopić natychmiast i pomoc ratownika o silnych ramionach byłaby wtedy mile widziana.
Syrena czuła się dzisiaj wspaniale. Wyskakując ponad powierzchnie wody robiła duże zamieszanie wokół siebie tworząc fale a bąbelki powietrza zatrzymane przez wodę tworzyły białą piane.
 
 – Całe jezioro jest moje! Tylko moje. – Może to samolubne i niegrzeczne takie przywłaszczanie ale, że nikomu to nie szkodziło i nie było wokół mnie nikogo mogłam sobie wyobrazić siebie jako jedyną właścicielkę niezmierzonej dali i głębi. Co za rozkosz gdy nie ma na plaży i w wodzie ani jednej żywej duszy, no może jest jedna ale trzyma się na uboczu pilnując aby zdradzieckie prądy nie zniosły mnie do Wisconsin, Michigan albo do Kanady.

Zbadawszy okolice Syrena na głos oznajmiła o zawładnięciu całego jeziora na własność. Zapomniała, ze władca wszystkich akwenów wodnych może ją usłyszeć. Po chwili woda zaczęła się jakby gotować, powstały wyraźne fale rozchodzące się z jednego miejsca. Zainteresowana tym zjawiskiem Syrena zrobiła tak jak to jest w syrenim zwyczaju, podpłynęła bliżej. Jej zdumienie przemieniło się w przerażenie gdy raptem wszystko zamarło w bezruchu. Jeszcze przed chwilą wzburzona woda uspokoiła się gdy wynurzył się wszechpotężny Posejdon. Syrena zamrugała oczami ze zdziwienia bo nie spodziewała się Władcy Mórz w słodkowodnym jeziorze i w dodatku w takiej odległości od Morza Śródziemnego. Bez słowa Władca uniósł slup wody w gore, spojrzał wymownie na Syrenę która w mgnieniu oka zrozumiała swój błąd, głupią zachciankę posiadania choćby kawałka własności Posejdona.
 
 – Idź sobie stad, przepadnij! Jezioro jest moje i ja tu rządzę. Ty zajmuj się morzami. – Syrena posłała w stronę Posejdona olbrzymią kulę wodną burząc słup wody i przepędziła Władcę Mórz ogromną falą.
Przez jakiś czas będzie znów spokojnie na Jeziorze Michigan ale nikt nie wie kiedy znów Ataner za
łoży bikini bo sezon kąpielowy jeszcze się nie skończył.

Categories: Illinois | Leave a comment

Lost River Cave

  Jak wspomniałam, wcześniej zwiedzane muzeum nie dało mi pełni satysfakcji więc tym bardziej oczekiwałam niezapomnianych wrażeń po Lost River Cave w Kentucky. 
To ostatni akcent wakacji i zdecydowaliśmy się na wygodne zwiedzanie jaskini siedząc w łodzi. Taka forma zwiedzania miała być atrakcyjna i wygodna. Nie wspominając perypetii z zakupem biletu wstępu załapaliśmy się na pierwszą grupę ofiar reklamy. Posiadany przez nas folder zachwalał tą jaskinię jako bardzo ciekawą a dodatkowe atrakcje oglądania jej z łodzi miały wryć się w pamięć do końca życia. I wryły się, a jak to się odbyło przeczytajcie.

Dróżką wiodącą przez mostek doszliśmy po 10 minutach do maleńkiego stawiku. Pani przewodnik w wieku dziewczęcym opowiedziała długą i barwną historię tego zielonego bajorka.

Już zacierałam ręce aby rozgrzać się przed czekającymi nas emocjami. To małe oczko wodne jest niesamowicie głębokie i ma połączenie z podziemną rzeką o rwącym prądzie. Zanim to stwierdzono wielu nurkujących śmiałków nigdy już nie ujrzało światła dziennego. Byli pochwyceni przez nurt i na zawsze uwiezieni głęboko pod powierzchnią ziemi.

Straszny wstęp gdy pomyśleć o czekającej nas podróży po powierzchni wody. Gdy doszliśmy do ponurej dziury która była wejściem do jaskini to pomimo ciepłej bluzy którą noszę zimą ciarki przebiegły mi po plecach. Atmosfera strachu zelżała gdy słowa przewodnika skierowały mą uwagę na starą elektrownię i salę balową, którą można sobie wynająć na imprezę.

Wszystko ładnie się zaczęło ale gdy zasiedliśmy w aluminiowych, płaskodennych łodziach atmosfera niepewności udzieliła się wszystkim uczestnikom wycieczki. Lekkie podniecenie czekającej nas przygody emanowało od każdej osoby. Aparaty fotograficzne trzymane w dłoniach były w pełnej gotowości jak i uwaga fotografów aby nie przeoczyć ani skrawka tajemniczej groty.

Aby dostać się do środka musieliśmy skryć głowę pomiędzy nogami bo tak było nisko. Emocje już sięgnęły zenitu przy skłonie i opadły do zera gdy minęliśmy skalną przeszkodę. Czerń dookoła. Nic nie widać. Rozglądam się dookoła a tu pustka, wszędzie wielkie nic. Cierpliwość to nie jest cecha dominująca w charakterze p. więc po kilku zaledwie sekundach usłyszałam słowa; żart, kpina, nabici w butelkę, wracam natychmiast wpław. Innych nie zamieszczam aby post nie był zbyt długi. Punktowy reflektor przewodnika oświetlił na chwilę jakąś skałkę ale gdy p. złożył się do zdjęcia inna skałka została oświetlona na kilka sekund. Oniemiałam z wrażenia gdy nasza droga ku przygodzie skończyła się raptownie na desce stanowiącej jakby zaporę dla leniwie płynącej wody. p. zrobił jedno zdjęcie które po obróbce na komputerze przedstawiam z wielką dumą bo ja tego nie widziałam ze względu na panujące ciemności.

Syczał i prychał, utyskiwał i pomstował na swą głupotę gdy podążałam za rozwścieczonym buhajem o imieniu p..
Teraz to się uśmiecham na wspomnienie naszej naiwności wiary w foldery reklamowe i zawarte w nich informacje. Straciliśmy dwie godziny na dojazd i oczekiwanie bo sama trasa łodzią trwała około 3 minut i cieszę się, ze tylko tyle bo rzuciłabym się za p. do wody aby skrócić męczarnie zwiedzania jaskini.

Wracaliśmy do domu malowniczo wyciętą w skałach autostradą. Do domu w którym odpoczniemy i nabierzemy sił aby znów wyruszyć w nieznane.

Categories: Kentucky | Leave a comment

Corvette

Przedostatnią atrakcją naszego jesiennego wyjazdu była wizyta w muzeum poświęconemu jednemu modelowi auta. Na przestrzeni lat sylwetka jego ulegała modyfikacjom ale zawsze pozostał to dwuosobowy, sportowy pojazd budzący emocje pożądania. Ja również nie mogę oprzeć się pokusie posiadania takiego samochodu ale ze względu na cienki portfel pozostaje on ciągle niedostępny. Mowa o Chevrolet Corvette znanym bardziej jako Corvette bez dodawania nazwy firmy Chevrolet.

W Bowling Green w Kentucky z dala od zgiełku wielkich miast istnieje fabryka tego kultowego pojazdu. Przejeżdżając autostradą przez to miasto nie sposób nie zauważyć Narodowego Muzeum Korwety.

W ładnym budynku zgromadzono wiele modeli pokazując ewolucje sylwetki i osiągnięć technologicznych. Dość duża sala muzeum według mnie bardzo źle eksponowała znajdujące się tam egzemplarze wielokrotnie niedostępne dla zwiedzającego. Barierki są akceptowalne gdy trzeba z daleka utrzymać ludzi od jedynego obrazu wybitnego mistrza a nie o zwykły produkcyjny samochód. Dużo takich pojazdów można spotkać na ulicy i obejrzeć je sobie o wiele dokładniej.

 

 

 

 

 

Byłam, widziałam i sądze, ze jest tutaj pole do popisu dla osób które potrafią zaaranżować przestrzeń inaczej niż jest obecnie. Zadowolona z obejrzenia tylu Corvette naraz i trochę zawiedziona sposobem ich wystawienia udałam się dziesięć mil dalej aby rozczarować się jeszcze bardziej.

Categories: Kentucky | Leave a comment

Przeminęło z wiatrem.

Jak najłatwiej określić Atlantę? 
Odpowiedz jest prosta; to gigantyczny zbiór biur. 

Rano z każdej strony do pracy podążają auta tworząc kilometrowe korki a po południu wszyscy wyjeżdżają ze stolicy tworząc jeszcze dłuższe korki. W tym właśnie nieodpowiednim czasie musieliśmy przebić się do centrum miasta gdyż tam jest dom w którym mieszkała Margaret Mitchell, autorka najsławniejszego romansidła świata czyli Przeminęło z wiatrem. Kto postrzega tą książkę jako wyłącznie romans to proponuję ponowne czytanie bo książka dobrze oddaje charakter owych czasów oraz pokazuje determinację Scarlett w walce o przetrwanie w czasie gdy los pozbawił ją środków do życia.
Wspomagana dobrym słowem osobistego pilota wyprzedzałam i hamowałam, ruch naszego auta bardziej przypominał trasę skoczka na szachownicy niż tor wyznaczony dla pojazdów samochodowych. Musiałam jechać szybko i zdecydowanie ale na tyle ostrożnie aby nie zostać zatrzymana przez policj
ę.

Wtedy nie mielibyśmy szans na wejście do prywatnego świata życia pisarki. Policjanci nigdy nie spieszą się z procedurą karania kierowców robiąc przy tym wielkie show błyskając światłami dyskoteki, czasami zatrzymując się w taki sposób aby nie dało się przejechać obok nich swobodnie itd. itp. 

W wielu przypadkach lewy pas ruchu okazywał się wolniejszy od środkowego lub prawego więc auto nasze starało się znaleźć jak najszybszą trasę. Wieloletnie doświadczenie pirata drogowego którym niewątpliwie jest p. zaowocowały cennymi podpowiedziami jak wcisnąć się tam gdzie normalnie nie można lub nie powinno się wciskać. Szło mi zupełnie dobrze ale ciągle napięta uwaga zaczynała mnie męczyć i osłabiać refleks. Tak nie mogłabym jeździć codziennie ale dzisiejszy dzień usprawiedliwia wszystko. Im bliżej miasta tym jazda stawała się bardziej uciążliwa i wolniejsza. Atlanta jest opasana trzy a na niektórych odcinkach cztero lub pieciopasmową obwodnicą. Do centrum wnikają dwie autostrady w kierunkach wschód-zachód i północ-południe, w godzinach szczytu jest na nich chyba milion samochodów. Wszystkie posuwają się wolniej niż piechur więc ręce zaczęły mi się pocić na kierownicy bo nie było jak ominąć korka. p. wpatrzony w mapę miasta miał zrezygnowaną minę i oczy wściekłe. Poniżej jest zdjęcie zagęszczenia ruchu samochodowego w danym dniu. Niebieska kropka u dołu to pozycja naszego auta, czerwona szpilka na górze to miejsce do którego jedziemy. Czerwonym kolorem zaznaczone są drogi gdzie auta ledwo jadą a na zielono tam gdzie ruch drogowy jest normalny. Jak widać musieliśmy jechać tam gdzie czerwony kolor i pozostało nam tylko mieć nadzieję, ze zdążymy. Innej możliwości nie mieliśmy bo pomimo tłoku autostrada jest w ciągłym ruchu. Nie ma świateł na skrzyżowaniach i przeważnie jest szybciej zatłoczoną autostradą niż ulicami.

Internet w rękach odpowiedniego człowieka może przydać się nawet w podróży. Nie jestem dobra w nawigacji i cieszyłam się, ze siedzę za kierownicą a p. wykonuje brudną robotę. Gdy od celu dzieliły nas jeszcze cztery mile p. znalazł na swej magicznej tabliczce parking oddalony tylko o dwa domy od punktu docelowego. Już wszystko mieliśmy pod kontrolą oprócz czasu. Powiedzenie „czas jest najprostsza rzeczą” zaczerpnięte z tytułu powieści fantastycznej p. powtarza w krytycznych sytuacjach wprowadzając mnie w stan zdenerwowania podczas gdy on się uspokaja. Oczywiście i tym razem zaistniała taka sytuacja więc westchnęłam tylko głęboko marząc aby to była prawda.

Na desce rozdzielczej zegar wskazywał 16:20 a my ciągle w żółwim tempie posuwaliśmy się po autostradzie. Pomimo niskiej temperatury w środku auta zaczęłam się pocić z nerwów. Przełączyłam ochładzanie na max i uchyliłam okno bo brakowało mi tlenu. Wreszcie zjazd na ulicę o dwóch pasach ruchu w jedną stronę. Teraz rozpoczął się wyścig, walka o każdą sekundę i metr. 
Na lewo i gaz do dechy! – Zanim pomyślałam i sprawdziłam lusterko wsteczne rzuciłam auto na środkowy pas i prawie przefrunęłam przez skrzyżowanie. Całą kontrolę nad otaczającym nas ruchem przejął pilot a ja jedynie miałam wykonywać biernie polecenia i nie przejechać przechodnia. – Jedziesz! Jedziesz! – Żółte światło za sekundę zamieni się z czerwonym miejscami na sygnalizatorze i ja nacisnęłabym na hamulec. Wykonałam polecenie i z rykiem silnika przemknęliśmy przez skrzyżowanie na czerwonym. Uff! Zabiję pilota później. 
– Teraz w prawo i za drugim skrzyżowaniem w prawo do wieżowca na parking. – Przez trzy minuty wykonałam sto wykroczeń drogowych i wzięłam tylko jeden oddech. Wjazdy na wielopiętrowe parkingi zawsze mają takie utrudnienia jak np. wybrzuszenie aby jeździć wolno. Wolno, jakie wolno ja wpadłam na taki garb z impetem. Podrzuciło nas jak piłkę plażową i szczęśliwie nie urwałam dolnego spojlera. Przed szlabanem zatrzymałam się tak niefortunnie, ze brakło mi ręki aby przycisnąć czerwony przycisk aby maszyna wydrukowała bilet wjazdowy z godziną wjazdu. Kolejne sekundy uciekły. Otworzyłam drzwi zbyt mocno i uderzyły w to cudo techniki które miało wydrukować nam kwitek. Zablokował mnie pas gdy ruszyłam gwałtownie ciało aby wychylić się z auta. Byłam pewna, ze p. wznosi oczy do nieba ale nie pisnął ani słowa. Dobrego mam pilota bo uprzedził moje poczynania i przerzucił wajchę biegów na położenie „Parking” gdy ja zajęłam się wypinaniem się z pasa bezpieczeństwa aby dotknąć przycisk który znajdował się dziesięć centymetrów poza zasięgiem moich palców. Prawie wyrwałam gotowy kartonik i rzuciłam go na kolana p.. Trzasnęłam drzwiami i gdy szlaban lekko zaczął się podnosić my przemknęliśmy pod nim prawie go taranując. Pierwsze wolne miejsce przywitało nasze auto a my rzuciliśmy się piechotą do pokonania ostatniego kawałka przestrzeni dzielącej nas od domu Margaret Mitchell. Gdy opuszczaliśmy auto, zegar wyświetlał 16:30. Jesteśmy uratowani, dojście zajmie nam kolejne trzy minuty więc wygraliśmy walkę z czasem. No cóż, czas jest najprostrzą rzeczą! Jak cyganka podążałam za p. który wyprzedzał mnie o jakieś dziesięć metrów. Drzwi wejściowe stały otworem przede mną przytrzymywane ręką męża gdy dotarłam do celu.

Trzy osoby znajdujące się wewnątrz obrzuciły nas zdziwionym spojrzeniem. Ja też zdziwiona przyglądałam się po kolei każdej zdziwionej twarzy. Dwie kobiety i mężczyzna wyglądali jakby już dawno byli po pracy i tylko jeszcze plotkowali o zupełnie nieważnym wydarzeniu dzisiejszego spokojnego dnia. Nikt nas nie przywitał jak to jest w tutejszym zwyczaju i sytuacja już wyglądała podejrzanie. 
Chcieliśmy zwiedzić muzeum. – p. jako pierwszy mógł się odezwać bo ja ciągle dyszałam jak w zawale. 
O! Muzeum już nieczynne – zbladłam – ostatnia grupa wchodzi o 16:30 – Czułam, że za moment padnę jak kłoda drewna i walnę czaszką o posadzkę. Nie poczuję jak mój mózg rozbryzguje się dookoła bo już będę martwa zanim dosięgnę podłogi. Pociemniało mi w oczach więc otworzyłam je szerzej aby zbliżyć się do rzeczywistości bo raptem poczułam się jak w koszmarnym śnie. Dostrzegłam strużkę potu na prawym policzku p. stojącego pół kroku przede mną. 
Jak to nieczynne! Muzeum jest czynne do 17:00! – Nie widziałam twarzy p. ale daję sobie głowę uciąć, ze miał wredny uśmiech a jego oczy miotały mordercze błyskawice. Wokół mnie zrobiło się jakoś duszno i mało przejrzyście. Tyle trudu i poświęcenia poszło na marne. Trudno, Atlanta nie leży na końcu świata i przecież zawsze możemy specjalnie przyjechać tutaj ponownie w dowolnie wybrany weekend. Szkoda, ale to nie koniec mego żywota więc i strata niewielka. Opadła mnie rezygnacja ale o dziwo p. zamienił się w gladiatora który ma tylko życie do stracenia i nie podda się, zwyciezy albo legnie bez tchu. Spocony i pognieciony kot zamienił się w ryczącego i władczego lwa. Lew upatrzył sobie ofiarę. Swój potoczysty monolog skierował ku jednej z kobiet. Mądre posuniecie cwaniaku pomyślałam gdy krew powróciła do mózgu i zaczęłam rozumieć sens wybrania płci przeciwnej. Coś tkwi w kobietach, jakaś ułomność pojmowania swej wartości przy starciu z mężczyzną. 
W internecie na waszej stronie są podane godziny otwarcia muzeum i nigdzie nie jest wspomniane, ze ostatni zwiedzający musi zameldować się pół godziny przed zamknięciem. – Ofiara słownego ataku zaczęła się bronic. Tłumaczyła, że ona tej strony nie tworzyła i tu już została pokonana w pierwszym starciu. OK, jeden do zera dla nas. Gad podły i podstępny postąpił krok w przód ku ofierze tłumacząc jej, że padliśmy ofiarą źle przygotowanych informacji. Jedziemy z Florydy (o dziwo jedyne słowa prawdy) bez wytchnienia (kłamstwo) żeby żona mogła wreszcie znaleźć się w od lat wymarzonym miejscu. 
Ona całe życie marzyła aby choć przez chwile moc znaleźć się w atmosferze towarzyszącej autorce tej wspaniałej książki w okresie gdy ją tworzyła. Walczyliśmy z korkiem i jesteśmy na czas. – Tutaj p. okazał się genialnym aktorem, zamaszystym ruchem lewej ręki podsunął sobie nadgarstek przed oczy gdzie powinien być zegarek. Powinien ale p. nie wziął zegarka na wakacje. Ruch był tak naturalny, ze chyba nikt oprócz mnie nie zauważył braku zegarka. Gdzie on nauczył się tak kłamać? Na kim trenował te swoje tanie ale skuteczne zagrywki? Czy przypadkiem nie na mnie w domu?
 – Proszę przyjść jutro. – Nieśmiało wtrącił pan siedzący przy stoliku obok. p. nie odrywając wzroku od upatrzonej osoby zrobił kolejny krok w jej stronę i patrząc jej prosto w oczy odpowiedział. 
Dzisiaj odlatujemy do Polski i nie możemy przyjść jutro. – Aby dodać maksymalnie dużo niepotrzebnych informacji dorzucił, że musimy zwrócić wypożyczony samochód, zwolnic hotel i dużo głupot nie mających nic wspólnego z naszą sytuacją. Psychiczny terror zastosowany z książkową dokładnością odniósł skutek. Ofiara poddała się, pokręciła przecząco głową jakby nie mogła uwierzyć w to co ma zrobić za chwilę
Chodźcie oprowadzę was za darmo. Macie pół godziny dla siebie. Tylko nic nie dotykajcie. 
– Dziękuję. Bardzo dziękuję. – Zgodnym rytmem zabrzmiały jednocześnie nasze głosy. Jeszcze nie wierzyłam w to co usłyszałam gdy weszliśmy przez otwarte kluczem drzwi do mieszkania Margaret Mitchell.
Pani przewodnik wspomniała tylko, ze w tym muzeum nie ma nic co należało do pisarki. Wszystko jest z tego okresu ale nic osobistego. Starano się dobrać przedmioty podobne do oryginalnych i to zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Przewodnik zakreśliła krąg ręką mamrocząc, ze Margaret Mitchell nie gotowała, nie sprzątała i oto całe jej mieszkanie, zostawiła nas samych. Wcale jej się nie dziwię bo co tu pokazywać. 
Dwa ciemne pokoje i mały balkonik z pojemnikiem na lód. Ujęłam brodę p. pomiędzy zgięty, wskazujący palec i kciuk. Uniosłam ją delikatnie ku górze zamykając jego otwarte w zdumieniu usta. 
  

Zrób mi zdjęcie. – Postanowiłam otrząsnąć nas z odrętwienia bo bardziej niż ja, p. jakoś nie mógł uwierzyć w to co widzi bo oglądać rzeczywiście było nie za wiele. 

Margaret Mitchell wraz z mężem zamieszkiwali jeden z dziesięciu apartamentów w tym domu. Była niewielkiego wzrostu wielką bojowniczką o nieszczęsny los niewolników i znaną w Atlancie skandalistką. Była barwną postacią życia towarzyskiego ale najbardziej zasłynęła swą wielką powieścią.

Wielką? Tak, w znaczeniu literackim jak i objętościowym bo książka ma ponad 1000 stron. Oto jedna ze stron maszynopisu.

 

 

Dlatego o tym piszę bo wśród zbiorów jest polskie wydanie Czytelnika z 1957 roku w okrojonym wydaniu. Jak taka cienka książka może zawierać całość treści nie wiem i ciekawa jestem jakie wątki nie podobały się cenzurze ówczesnego reżimu. Ta po prawej to fińskie wydanie trochę grubsze ale czy tez pełne?

Wszystko przemija z wiatrem, czas zaciera ślady starych cywilizacji a ludzie żyją i tworzą cudowne obrazy malowane światłem i słowem. Nie mając wpływu na wiatr zapomnienia zasiadłam do pisania kolejnego posta który Wam się spodoba:)

Categories: Georgia | Leave a comment

200% bawełny.

  Czasu nam braknie aby dojechać do Atlanty przed 17:00 o której to zamykają muzeum poświęcone Margaret Mitchell. Wiem pomyślałam sobie ale jeszcze muszę zobaczyć prawdziwe pole bawełny. Ciągle przemierzaliśmy lokalne drogi mając nadzieje, ze z dala od autostrad znajdziemy prawdziwe białe pole ale wiedzialam, ze tracimy czas którego bardzo szybko ubywało.

Jeżeli za kilka minut nie znajdziemy “ośnieżonego” pola to będziemy zmuszeni do pozostania tutaj jeszcze jeden dzień. Taka perspektywa nie zadowalała nas.

Jest, jest! Przez bramę wjechaliśmy na farmę. Po prawej dom mieszkalny, na wprost strzelnica a po lewej cudownie rozwinięta i jeszcze nie zebrana bawełna.

Wjeżdżanie czy wchodzenie na czyjś teren bez uprzedzenia jest jednoznacznym pogwałceniem prywatności i właściciel jak chce może takowego intruza potraktować z dowolnym okrucieństwem. Tutaj akurat wszystko było jasne jak może skończyć się nasz nierozważny krok. Zostaniemy zastrzeleni jak wściekłe psy i nikt na to nic nie poradzi. O tym, ze właściciel posesji w nas nie wceluje raczej nie powinniśmy wątpić bo przestrzelone tarcze i łuski nabojów na ziemi dobitnie świadczyły o tym, ze „ten gość trenuje oko”. 

Świadomi niestosowności naszych poczynań weszliśmy w „szkodę” kilka kroków w stronę środka pola aby nasycić oko białą jak śnieg w Himalajach i delikatną jak puch edredona bawełną. Gdy rozkoszowałam się tym niecodziennym widokiem na próg domu wyszedł chyba właściciel albo członek jego rodziny aby przyjrzeć się intruzom. Szybko skuliłam się za krzakiem bawełny co niewiele mi pomogło w zniknięciu z pola widzenia potencjalnego strzelca. p. obwieszony aparatami był wtedy idealnym celem. Na wszelki wypadek wypuściłam z dłoni zerwaną wcześniej gałązkę z ładną białą kuleczką naturalnego włókna. Moj czyn zaakcentowania niewinności rozbawił p. i zaczął się śmiać wniebogłosy. Po chwili pomachał farmerowi ręką na dzień dobry i zajął się kolejną, zupełnie nieudaną ze względu na moją minę, sesją zdjęciową. Farmer popatrzył na nas przez chwile i nie sięgnął po bron. Cos kopnął na progu, prawdopodobnie zaklął szpetnie na turystów i zniknął w domu zamykając za sobą drzwi. 
Nie zapomnij zabrać tego co rzuciłaś na ziemie, on i tak wszystko widział. – Zawahałam się jednak sekundę. Jeżeli nie widział to po co teraz pokazywać, ze pomijając chodzenie po polu to kradnę znikomy kawałek czyjeś pracy. Jeżeli widział i jeszcze żyjemy to mogę chyba wziąć. Wzięłam.   
Poprowadzisz? – To p. skierował do mnie pytanie gdy ruszyliśmy w stronę auta. Przez myśl przemknęło mi zdanie „oczywiście, ze nie” ale zanim me usta je wypowiedziały usłyszałam ciąg dalszy. – Mamy diabelnie mało czasu aby zdążyć więc jedz tak szybko jak potrafisz. Nie spij za kierownicą, wyprzedzaj śpiochów, uwazaj na policjantów i tajniaków. Miej oczy dookoła głowy bo ja będę zmuszony przygotować alternatywne drogi dojazdu gdybyśmy utknęli w korku. – Mowę mi odjęło na sekund kilkanaście podczas których zakiełkował, wyrósł i rozkwitł bunt przeciwko takiemu stawianiu sprawy. p. oczywiście zwala calą robotę na mnie i ode mnie będzie zależało czy zdarzymy przed zamknięciem muzeum. Już chciałam wdać się w niepotrzebną dyskusje gdy bunt sięgnął zenitu. 
Zdążę! – Syknęłam jadowicie. Ujęłam kierownice w ręce i prawa noga z całym impetem wcisnęła pedał gazu w podłogę. Silnik zawył w odpowiedzi na takie bezceremonialne traktowanie, kola zaczęły się kręcić jak oszalałe sypiąc elegancko wygładzony biały żwirek na wjeździe do farmy i szczęśliwie ominąwszy bramę wypadliśmy na drogę byle jako utwardzoną. Auto w poślizgu szło w ugór po mojej stronie ale nie popuściłam gazu, skontrowałam kierownicą i pomknęliśmy przed siebie. 
To, ze tam – p. ręką wskazał oddalającą się farmę za nami –  nas nie zabili nie oznacza, ze mamy jedno życie w zapasie. Miej litość, czy ty chcesz nas zabić! 
Nie zabije i patrz w te swoje mapy tak dokładnie abyś nie pomylił drogi, prowadź mnie tak abyś nie musiał żałować pomyłki bo MUSIMY być na czas. Gdzie ta piekielna autostrada!?

Categories: Georgia | Leave a comment

100% bawełny.

Ponizej dokonczenie naszch zeszlorocznych wakacji.
  Jeszcze dwa dni wakacji przed nami. Czy to dużo czy mało niech każdy sam oceni. Optymista powie “jeszcze” a pesymista “tylko”. Dla nas to dużo pomimo, ze wiemy (?) co nas czeka bo końcówkę mamy zaplanowaną dokładnie. Siedząc wcześnie rano w hotelowym pokoju spoglądaliśmy na listę miejsc do odwiedzenia. 
Coś musimy odpuścić bo ambitne plany przerosły nasze możliwości. – Zatroskany p. spoglądał na odręczny grafik sporządzony przed wyjazdem z domu. – Mamy 48 godzin wolnego a sama podróż zajmie nam 15 godzin plus nocleg. Czarno widzę naszą przyszłość. – Tyle jeszcze mamy  nieodhaczonych punktów na jasno zielonej kartce formatu A4, ze powinniśmy mieć dodatkowy tydzień. Wszystkie miejsca uprzednio wybrane warto zobaczyć ale już wiadomo, ze większość musimy pominąć i wybrać te, które nie znajdują się z dala od naszej trasy powrotnej. Kolejnym punktem zainteresowań będzie południowa i środkowa Georgia. Pora to idealna aby odwiedzić miejsca gdzie rozgrywała się akcja „Przeminęło z wiatrem” ponieważ pod koniec roku tak pięknie kwitną krzaki bawełny. Błądząc palcem po mapie a za nim samochodem wreszcie trafiliśmy w miejsca niegdyś niewolniczej pracy.

Co jakiś czas pojawiały się poletka z białymi grzywami niekiedy bawełna jeszcze nie przekwitła i wybór okazał się trudniejszy niż myślałam. 

 

Błądząc pośród wiosek i małych miast nie znaleźliśmy wzorcowego pola albo takiego które zachwyciłoby nas na tyle abym poczuła się jak Scarlett O’Hara. Szczęście nam sprzyjało i znaleźliśmy opuszczoną farmę więc bez namysłu udaliśmy się w jej kierunku. 

Trzy budynki już w kompletnej ruinie ciągle opierały się czasowi i dewastującej przyrodzie ale wyrok już zapadł; mury niebawem znikną z powierzchni ziemi porośnięte pnączem i chwastami. 

Oczywiście moja wszędobylska natura pchnęła mnie do czworaków bo dom był w najgorszym stanie, bez dachu i jednej ściany. Atmosfera ulotniła się z niego i poszukałam jej w pomieszczeniach dla służby. Otóż miałam swoją Tarę razem z domem i niewielkim polem bawełny.

Obrazy z kilkukrotnie przeczytanej książki powróciły natychmiast i wydawało mi się, ze wokół mnie krzątają się zapracowane kobiety i zawsze plątające się pomiędzy nogami dzieci. Mężczyzn nie było bo jeszcze pracowali w polu zajęci ubijaniem zebranej bawełny na wozie stojącym na wąskiej drodze prowadzącej do Atlanty. Jeszcze dziś kolejny wóz odjedzie do skupu. Będą wreszcie pieniądze na najważniejsze opłaty związane z utrzymaniem farmy. 

Czy chcesz to wyremontować? Tak przynajmniej wyglądasz, jakaś taka nieobecna. – Jak przez mgłę z oddali docierał głos p.. Z wolna obrazy wydawały się mniej realne, stawały się przezroczyste i mniej wyraźne. 
Pewnie, ze tak. Bardzo chciałabym choć na chwilkę znaleźć się 150 lat temu w tym miejscu. – Czar prysł ale dalekie echa przeszłości ciągle słyszałam podczas naszego krótkiego pobytu w starej farmie.

 

 

 

 

 

Categories: Georgia | Leave a comment

400 koni mechanicznych.

  Pchana bezdenną rozpaczą w rozpościerający się przede mną olbrzymi dół zniechęcenia czułam, ze grunt pod nogami mi się osuwa i za chwilę zniknę w nicości. Pogoda o kolorze ściery do podłogi bardziej nadaje się do upicia niż pisania peanów na jej cześć. Patrzę na rozkwitły ogród i obgryzam kolejnego pazura. Za chwilę połowa czerwca i ciągle ponuro jak w listopadzie. 
Służba już dawno wymówiła pracę i delikatny bałagan ukrywa się po kątach. Na podłodze w kolorze jasnego drewna nawet ślepy dostrzeże źdźbła trawy które zawsze pojawiają się po użyciu kosiarki. Siedzę zatem na kanapie i z obrzydzeniem rozmyślam o chwili w której zostanę zmuszona do sprzątania. 
 Przyszedł kot i dziobnął mnie jak każdego ranka w nerkę. Domaga się pieszczot, szczotkowania drucianą szczotką. Robi to tak dotkliwie, ze któregoś razu wylałam kawę na podłogę niespodziewanie uderzona w bok. Cóż to za parszywa istota, żyje po to aby gubić sierść. 
Gdy zadzwonił telefon – obecnie telefony już nie dzwonią a raczej wydobywają z siebie drażniące dźwięki po to tylko aby usłyszeć “właśnie wylądowaliśmy w Honolulu, pogoda jest fantastyczna, żałuj, ze cie tu nie ma, to na razie, pa!” – drgnęłam jak baba z piętnastego wieku, która o telefonizacji nie mogła miec pojęcia. 
 
Cześć Słonko! – To p. uparł się aby mnie wkurzyć. Jakie słonko, gdzie on widzi słonko! Zanim zebrałam się do wygarnięcia mu jak jestem zdołowana on już ciągnął dalej. – Wyjeżdżamy w niedzielę do Nowego Meksyku, wszystko już nagrane. Cieszysz się? Załatwiaj dwa tygodnie wolnego. – Mój wredny dzisiaj nastrój od razu dał znać o sobie. Zamiast się radować już wiedziałam, ze będzie ze mnie mokra plama gdy oświadczę w pracy, ze muszą się obejść beze mnie przez czternaście dni. Nie dane mi było użalanie się nad sobą bo do ucha nieprzerwanym potokiem wlewały się groźne słowa. – Będę za dwie godziny w domu to wszystko ci opowiem. Wakacje! Cześć! – Jakie to groźne słowa? Dwie godziny. Za dwie godziny? To on biega i załatwia nasz wyjazd a ja do południa rozmyślam o przeciwnościach losu wspieranych byle jaką pogodą. O ja nieszczęsna. Czas brać się do roboty. Odkurzacz zaczął fruwać jakby sam znajdując swoje ulubione miejsca, zmywarka pochłonęła również mój pusty kubek po kawie i zaczęło się przejaśniać. Zdyszana i spocona wskoczyłam pod prysznic aby tym heroicznym czynem uwieńczyć zwycięstwo nad bałaganem i podłym nastrojem. U
myta, uczesana i delikatnie umalowana oczekiwałam na najnowsze wieści które miał przynieść p.. 

 Zatem jedziemy do New Mexico. W niedziele 16 czerwca, wielką ciężarówką ruszamy do Denver, dalej samochodem osobowym i co się wydarzy po drodze i co zobaczymy nikt jeszcze nie wie. 

400 KM i 18 kół zawiezie nas na spotkanie wielu przygód o których przeczytacie już po naszym powrocie. 
  Ahoj przygodo!

Categories: Illinois | Leave a comment

Olejarze z Dakoty.

Wstęp.
  Zobaczyć słońce w Seattle w stanie Washington to nie lada gradka. Takie wydarzenie zapisywane jest skrupulatnie w pamiętnikach nastolatek a dorośli robią zdjęcia aby było co wspominać po latach. Nam nie udało się trafić na słoneczną pogodę a szkoda bo wiosna w tym roku jest tak ospała, że zaraziła mnie lenistwem i na dobra sprawę mogłabym zapaść w sen zimowy już dzisiaj. Dopiero dwa tygodnie temu zazieleniła się trawa i drzewa stroją się w zieleń zaklętą w drobniutkich listkach. Ogólnie jest ponuro i chłodno. 
  W takim nastroju wracaliśmy do domu wykończeni fizycznie po dwóch dniach u znajomych. Ujechaliśmy parę godzin w stronę domu a ja już ziewałam jak hipopotam a p. wpatrzony w pasy autostrady przed nim wydawał się bardziej cyborgiem niż żywym stworzeniem. 
– Czy pojedziemy na przełaj? 
– Jakie przełaj, jesteśmy jeszcze 30 godzin jazdy od domu. 
– Tak tylko sprawdzam czy jeszcze funkcjonuje ci mozg bo ja mam dość autostrady i może pojedziemy inna droga? – Nie bardzo mi się uśmiechało poznawanie krajobrazów jadąc bocznymi drogami.

Wiadomo, autostrady poprowadzone w możliwie najłatwiejszych terenach i skrabanie się po górach gdzieś w nieznajomych terenach nie przypadło mi do gustu gdy szaro i ponuro dookoła. W wakacje to co innego, czasu mamy pod dostatkiem i czym dziksza droga tym lepsza. Teraz gdy ograniczeni jesteśmy powrotem do pracy po bardzo długim weekendzie to szybka i prosta droga była jedynym wyjściem. Jednak pod koniec Montany monotonia podróży zmuszała nas do częstych postojów. Jedliśmy cokolwiek zapijając wiadrem kawy której kofeina wystarczała na czterdzieści minut. Później, gdy ja siedziałam za kierownicą, obraz przede mną mętniał i senność ogarniała mnie przeogromna. Kolejny przystanek na kawę był krytyczny. Nie mogłam już pic kawy i czułam, ze po kolejnej Coca-Coli zwymiotuje i pójdziemy spać do hotelu. Wszelaka gimnastyka nie pomagała również. Podróżując „dziesci” godzin jedną drogą której nawet numer się nie zmienia trudno liczyć na atrakcje. Rada w radę postanowiliśmy urozmaicić naszą trasę. W mieście Glendive w Montanie uciekliśmy przed nudą na wiejskie drogi kierując się w stronę Sidney. Miasto noszące dumną nazwę australijskiej metropolii to dosłownie dwie ulice na krzyż. Nowe miejsce na mapie zostało odfajkowane jako zaliczone i ciekawszą drogą udaliśmy się do Północnej Dakoty gdzie od razu w pobliżu miasta Williston zaczęły się dziać rzeczy nieprzewidywalne umysłem znudzonego i znużonego kierowcy.

Olejarze z Dakoty.

Po stu sześćdziesięciu latach od Gold Rush (gorączki złota), Amerykę opanowało nowe szaleństwo wydobywania skarbów ukrytych w ziemi.
Rolnicza okolica zmienia swe oblicze i zamiast ciągników rolniczych i rolników spotykamy cysterny i górników. Nazwa górnik nie pasuje do zawodu „wydobywcy” ropy naftowej więc nazwalam ich „olejarze”.

 

Półtora wieku temu w Kalifornii powstawały namiotowe miasteczka i drewniane budy sklecone w pospiechu. Tutaj  historia zatoczyła krąg i pomimo trochę innego wyglądu atmosfera tymczasowości panuje taka jak przed laty. Przy zachowaniu minimalnych standardów budowane są osiedla a’la slumsy aby przyjeżdżający ludzie mieli gdzie odetchnąć po pracy.

 

 

 

 

 

Od podstaw buduje się ulice, domy, sklepy i hotele. 

Pospiech widoczny dookoła nie zawsze jednak idzie w parze z jakością ale nikomu to nie przeszkadza. Takich dziur w nowej nawierzchni nigdzie nie widziałam tak samo jak krawężników na innym poziomie niż droga.

 

 

 

 

Ruch uliczny to w 90% ciężarówki z których 80% to cysterny. Samochody osobowe to w większości pikapy, zakurzone po sam dach czerwonym osadem bo boczne drogi są pozbawione takiego luksusu jak asfalt czy beton. 

Utwardzone szutrem zapewniają dojazd do nowych miejsc gdzie umieszczone są pompy i inne urządzenia techniczne.

 

 Przez miasto Williston przejeżdżaliśmy główną ulicą o dwóch pasach ruchu w każdą stronę i świetlne skrzyżowanie tej ulicy z ulicą szutrową jeszcze raz przywołało opowieści o poszukiwaczach złota i ich ciężkim życiu.

Zapewne tutaj jest tak samo ciężko a jak to wygląda w rzeczywistości niech pokażą zamieszczone zdjęcia. Z góry przepraszam za muchy na szybie ale zaskoczenie widokami było tak wielkie, ze nie pomyśleliśmy o jej umyciu.

Ci którzy znają siec sklepów Walmart zdziwią się zapewne, że na parkingu przed sklepem jest więcej cystern niż samochodów osobowych.
  Najłatwiejszym miejscem do zamieszkania jest przyczepa kempingowa i właśnie ich jest zatrzęsienie. Wygląda to jakby wszystkie stare przyczepy ściągnięto z całego USA aby przyjezdni pracownicy mieli gdzie zamieszkać. Kuszące wynagrodzenia ściągają chętnych dużych pieniędzy i nowych przygód śmiałków do Północnej Dakoty gdzie odkryto bogate złoża ropy naftowej.

 

 

 

 

 

 

 Zupełnie inne oblicze USA, znane tym którzy tu mieszkają i zupełnie obce dla przyjezdnych. Być może udało mi się przedstawić panujący tu zamęt zamieszczając zdjęcia tak charakterystyczne dla powstających miast w szczerym polu. Nie mam zdjęć ludzi bo każdy tutaj jakby w ciągłym biegu zapracowany po same uszy. Kilka osób na stacji benzynowej ubranych było po „roboczemu” tak mężczyzni jak i kobiety. Oprócz paliwa każdy kupował jakieś kanapki, napoje, batony czekoladowe i tym podobne przekąski aby zjeść coś w biegu do pracy. Gdyby nie to, ze organizm ludzki wymaga kilka godzin snu na dobę to „tutejsi” nigdy nie przerwaliby pracy. Wir i zamęt dookoła udzielił się również nam. Czuliśmy się jakby w zupełnie innym świecie, innym kraju lub na innej planecie. Stagnacja gospodarki amerykańskiej i narzekania w prasie stanowią przeciwieństwo do boomu gospodarczego w północnej części Północnej Dakoty. Tutaj jest praca dla każdego tylko nie każdy chce ciężko pracować, ale to już jest indywidualnym podejściem do życia. Pracować i mieć czy narzekać na ciągły niedosyt gotówki, wybór należy do ciebie.

Czyżby w pogoni za pieniądzem można było mieszkać w pracy? Jeżeli ktoś decyduje się na mieszkanie w przyczepie kempingowej to miejsce jest obojętne. Zamieszkanie w miejscu pracy ma przecież wiele korzyści.

Nieoczekiwane centrum.
   Rozglądając się dookoła po tym nierealnym świecie chciałam uchwycić każdą chwile tutejszego życia. Pomimo zmęczenia poczuliśmy się odprężeni bo wreszcie coś się zaczęło dziać. Gdyby ktoś nie uwierzył, ze to ciągle USA to proponuje podążyć z Sidney, MT przez Williston, ND do Grand Forks, ND aby na własne oczy zobaczył co ja widziałam. Wiem, ze to nie są folderowe zdjęcia i sama jestem zaskoczona, ze również i takie oblicze USA istnieje. Już chciałam schować aparat aby na własne oczy zobaczyć co mnie otacza ale na szczęście zwlekałam z podjęciem decyzji o skończeniu sesji fotograficznej bo nie mogłabym pokazać Wam, ze sławna blogerka i bardzo dobrze nam znana ma swoje miasto zupełnie blisko granicy z Kanadą

W ciągłej pogoni za czasem nie mieliśmy czasu aby wpaść z niezapowiedzianą wizytą ale pocieszaliśmy się, ze następnym razem nie przepuścimy takiej okazji.
  Gdy emocje zaczęły opadać i przez parę mil nic nie zwróciło naszej uwagi zaczęłam przygotowywać się do relaksu aby wziąć stery w swoje ręce gdy nieokiełznana słabość dopadnie kierowcę. Zaczęłam szykować podróżny jasiek który złośliwie wpadł pomiędzy tylne siedzenie a oparcie mojego fotela gdy raptem p. puścił kierownicę i przygniatając mnie pomiędzy oparciami przednich foteli chwycił aparat z tylnego siedzenia. Wgniótł mnie tak boleśnie, ze pisk sprzeciwu przed zmiażdżeniem mego ciała uwiązł mi w gardle. Zanim wygramoliłam się  z niewiarygodnie niewygodnej pozycji było już po wszystkim.
Mam! Udało się. Sprawdź jak wyszło. – p. cisnął aparatem fotograficznym na moje uda i z uśmiechem spoglądał przed siebie. Co za chamskie zachowanie jak można tak traktować najbliższą sercu osobę. 

Mogłeś złamać mi kręgosłup ty nieokrzesany, wulgarny potworze! – Wysyczałam jak jadowita kobra skrzyżowana z czarna pantera. Naprawdę bolał mnie prawy bok bo wygięłam się jak kobieta guma w cyrku. Wzięłam aparat który ciągle był włączony i nie bardzo wiedziałam o co chodzi brutalnemu neandertalczykowi. Byłam wściekła, tak od razu w ciągu jednej sekundy cały humor prysł jak kryształowy kieliszek rzucony na posadzkę. 
Rob zdjęcie! Szybko. – Wycelowałam obiektyw w kierunku palucha wskazującego mojego ukochanego i nacisnęłam spust. Wjechaliśmy do miasteczka które jak powiedział p. jest centrum geograficznym Ameryki Północnej. 
Gdzie tak pędzisz? Przecież mogłeś się zatrzymać albo zwolnić. – Wariat, pomyślałam. – Zarobisz mandat jak nie będziesz uważał. – Musiałam coś powiedzieć bo roześmiana paszcza p. świadczyła o jego zadowoleniu i nawet nie zdawał sobie sprawy, ze sprawił mi ból wgniatając mnie pomiędzy fotele. Jak mam się gniewać za coś co w sumie zrobił dla nas obojga tylko trochę koślawo. 
Tu nie ma policjanta w okolicy 100 mil, wszyscy są w pracy. – Policjanci tez są w pracy, pomyślałam sobie i włączyłam podgląd w aparacie. 

 

Pierwsze zdjęcie (jego) było nieostre. Moje, to drugie okazało się jak należy. 
Amator. Ty nie potrafisz zrobić porządnego zdjęcia. Spójrz na moje. – Przed jego oczami w polu widzenia ustawiłam ekran aparatu. – Ucz się od mistrza. – Z nieukrywaną satysfakcją wycedziłam przez zęby. W tym samym momencie wyprzedził nas Szeryf. 

Ale mam czuja!Powiedziałam z przejęciem. Gdy zobaczyłam jego tablicę rejestracyjną to pomyślałam, ze rzeczywiście znaleźliśmy się w innym świecie.

Categories: North Dakota | Leave a comment

Create a free website or blog at WordPress.com.