I kto to usypał?

Szczegółowy wybór wakacyjnej trasy zwykle pozostawiam w rękach p., wspólnie ustalamy punkt docelowy którym przeważnie jest jeden ze stanów. Tak tez było w tym roku i postanowiliśmy włóczyć się po Nowym Meksyku. Problem zobaczenia nowych atrakcji w zwiedzonym wcześniej stanie pozostawiłam niestrudzonemu p. pozwalając mu na godzinne ślęczenie przed monitorem i wpatrywaniem się w tajemnicze mapy. Nigdy nie zawiodłam się na wyborze miejsc do zwiedzania i nasze wakacje nigdy nie wiały nudą. Zwykle przemierzaliśmy setki mil dziennie w morderczym galopie do kolejnego niezwykłego miejsca.
Teraz miało być inaczej, trasa zapowiadała się wyjątkowo rekreacyjnie i w duchu cieszyłam się, że wreszcie raz uda mi się wypocząć w czasie urlopu. Marzenia o wylegiwaniu się w hotelowym wyrku lub śpiworze już pierwszego poranka wzięły w łeb gdy wcześnie rano odgłosy krzątania wyrwały mnie z błogiego snu. Czy ten człowiek nie może poleżeć w łóżku przy swej ukochanej żonie i zadbać aby żaden koszmar pospiechu jej nie dręczył? Najwidoczniej nie mógł bo już wykąpany wynosił torby do auta a trzaskanie drzwiami wybudziłoby nawet nieboszczyka z najgłębszego snu. Tak pozostało do samego końca urlopu, znów wyścig z czasem i przestrzenią.
Gdzie mnie dzisiaj zabierzesz? – Zapytałam sącząc drug
ą lurę o szumnej nazwie kawa. Już byłam w miarę obudzona i zdolna do zadawania pytań oraz ciągle trochę abstrakcyjnego pojmowania odpowiedzi. 
To ty mnie zabierasz a ja wskażę ci drogę. – Zapomniałam, ze prowadzę ślepca w te wakacje. Zrządzeniem losu zostałam kierowcą do czasu gdy upolujemy jakieś okulary w dużym mieście ale na naszej trasie nie było dużego miasta przez kilka następnych dni. 
Siedzieliśmy na ganku przed motelem i rozkoszowałam się padającymi prosto na mnie promieniami wschodzącego słońca. Noc była wyjątkowo zimna i nasze wymęczone po pracy i podróży ciała potrzebowały trochę spokoju i oddechu. 
Wcale nie czuć, ze oddycham. Jakie tu czyste i bezwonne powietrze! – Zrobiłam kilka głębokich wdechów aby poczuć smak i zapach górskiego powietrza. 
Rzadkie tu powietrze, żadna tragedia ale jesteśmy na wysokości ponad 2300 metrów ponad poziomem morza więc potrzebna nam krótka aklimatyzacja. 
– Zostaniemy tu na kilka dni? – Zapytałam z nadzieją w głosie ale bez przekonania . Fajnie byłoby połazić po miasteczku, podziwiać tutejszy folklor, pójść na obiad do restauracji np. takiej jak na zdjęciu powyżej i leniuchować.
 – Kilka dni?! – Zarechotał paskudnie p. – Kilka minut bo powinniśmy ruszyć niebawem aby nie upiec się na wydmach. 

– Wydmy? – No tak, coś obiło mi się o uszy, że niedaleko (w USA niedaleko oznacza daleko na polskie warunki, czasami bardzo daleko) w górach są wydmy znane z tego, że są najwyższe w Północnej Ameryce. Takie złe wieści od samego rana przypomniały mi moje niefortunne spotkanie z upałem na wydmach w Dolinie Śmierci i bardzo niechętnie dopiłam kawę i ruszyłam do łazienki aby wybudzić się do końca. Gdy leniwie szumiący prysznic wyganiał resztki snu ciepłą wodą nabierałam ochoty aby ponownie stawić czoła wyzwaniu.
Dzisiaj poczułam, że to pierwszy dzień prawdziwych wakacji. Poprzednie dni choć wolne od pracy zawodowej mało przypominały odpoczynek. Czułam się daleko od domu, auto zapakowane biwakowym sprzętem i widok odległych gór w Colorado to nieodzowne cechy wakacji. Jeszcze tylko dopełnienie zbiornika paliwa do pełna na koguciej stacji benzynowej i pomknęliśmy przez dolinę ku wydmom. 
 Dziko tu, pusto i bardzo słonecznie. Tą właśnie zaletę wykorzystano na zamianę promieni słonecznych w prąd elektryczny. Takie elektrownie bardziej mi przypadły do gustu niż straszydła wiatraki, które jakby nie było szpecą krajobraz.

Miasto Alamosa, w pobliżu którego skręcimy na wschód, leży w kotlinie-dolinie pośród wysokich na 3300 do 3700 m npm gór. Plaski jak stół teren rozpościera się na dość dużej przestrzeni bo ma szerokość około 70 kilometrów a długość na oko 200, to jak z Łodzi do Poznania! Łatwo wyliczyć, ze to 14000 km2, zupełnie niezła kotlinka. 

 

Colorado kojarzy się przede wszystkim z zimą i na usta ciśnie się nazwa stolicy białego szaleństwa – Aspen. 
Latem w górach atrakcji również nie brakuje a jedna z nich jest zupełnie wyjątkowa. 
Wreszcie oczom naszym ukazał się długi i wysoki wał żółtego piachu na horyzoncie i aż zaniemówiliśmy z wrażenia. Gdy nie ma się do czynienia z górami na co dzień to trudno określić odległość danego punktu. Krystalicznie czyste powietrze na tych wysokościach nie ułatwia zadania i gdyby nie mapy to błędy szacunkowe na oko rozśmieszyłyby każdego górala do łez.

Wielkie wydmy, bardzo wielkie, olbrzymie, też mi coś. Ale jak wielkie? – Znajdujące się po lewej stronie wydmy towarzyszyły nam przez długi czas dojazdu ku ich podnóżu. Jakby nie zmieniały swych wymiarów albo upływający czas wcale nas do nich nie przybliżał. Zniknęły na chwilę z naszego pola widzenia i po zapłaceniu opłaty wstępu stanęliśmy oko w oko z niespodzianką.
O kurcz
ę! Ale gigant! – Musiałam zatrzymać auto bo prowadzenie przeszkadzało mi w porównaniu wysokości wydmy i parkujących przed nią aut.
Przecież ja tam nie wejdę, nie ma mowy. – Już wiedziałam, ze nie będzie łatwo pokonać tak
ą wysokość.
Bez względu na przytaczane cyfry którymi zarzucił mnie p. czułam, że co najwyżej dojdę w ich bezpośrednie sąsiedztwo. Z miejsca gdzie stałam samo dojście wydawało się dalekie ale w zasięgu moich możliwości.

 

Pierwsze kroki na wydmach zupełnie mnie zaskoczyły bo nie zapadałam się po kostki w piasku a nawet w niektórych miejscach ledwo podeszwa kryła się pośród drobin skalnych zmielonych na pył. W innych miejscach, szczególnie na stromych podejściach piasek usuwał się spod nóg tak jak na zwykłej wydmie nad morzem.

 

Metr za metrem posuwaliśmy się w stronę najwyższego punktu na horyzoncie utworzonym z piasku.
To ile metrów ma ta wydma? – Zapytałam bo za nami już kawa
ł pokonany a szczyt ciągle tak samo odległy.
230 metrów przewyższenia, tyle co Pałac Kultury z antenami. – Wyrecytował lub raczej wyjęczał p.. Spojrzałam w stronę szczytu i położyłam się na ciepłym piasku aby zebrać siły na kolejne parę metrów. Upatrzyliśmy sobie jeden z pagórków i postanowiliśmy dotrzeć do niego aby tam ponownie odsapnąć. Wspomagani cieniem z białych baranków na niebie udało się nam osiągnąć wytyczony cel.

Gdy chmury dawały cień innym użytkownikom tej niespodziewanej pustyni w górach my piekliśmy się jak na patelni bo południe już zbliżało się nieuchronnie. Tutaj warto wspomnieć dlaczego Amerykanie wstają wcześnie rano na wakacjach. Otóż na przykładzie naszego dzisiejszego dnia wytłumaczę wszystko obrazowo. Jak wspomniałam zostałam wyrwana ze snu o porze kiedy ludzie śpią i nie grzeszą czyli na pewno przed szóstą rano. Auto już było prawie spakowane więc zanim zwlekłam się z łóżka i pożegnałam prysznic było już prawie 60 minut później. Czas rano niesłusznie przyspiesza gdy moje ruchy są jeszcze ospałe. Kawa, przekąska, dopakowanie auta moimi ciuchami, oddanie kluczy i krótka pogawędka z właścicielką motelu to kolejne 40 minut. Dojazd zajął nam dwie godziny plus 15 minut na parkingu aby przebrać się w odpowiednie koszule i buty. Wyruszyliśmy na podbój wydm po dziesiątej trzydzieści bo trzeba było jeszcze dojść do toalety gdyż później w razie potrzeby nie ma nawet krzaczka aby za nim kucnąć. Gdyby nie brutalne wyczyny męża bylibyśmy jeszcze w drodze do wydm i trafilibyśmy tutaj w spiekocie i upale. Po chłodnej nocy wysokich gór upał zaczyna być nieznośny po 14-ej kiedy należy przerwać przebywanie w zdradliwym dla człowieka środowisku. Dlatego pomimo tego, ze przeklinam wczesne wstawanie to błogosławię wczesne powroty z upałów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przejdźmy jeszcze 500 metrów i dopiero zrobimy odpoczynek. – Wysapał mijający mnie p.. Właśnie wtedy spostrzegłam, ze cień nie układa się obok jego sylwetki a bezpośrednio pod nim. Nastało południe! Wraz z nim naszły mnie obawy co do dalszej drogi którą mamy do pokonania. Jeszcze czeka nas przynajmniej godzina wejścia i powrót który z góry jest równie męczący bo trzeba hamować ciało które chce pędzić w dół. Naszą wyprawę powinniśmy niebawem zakończyć bo przy oczywistym braku formy któreś z nas dostanie zawału pozbawiając przyjemności przebywania na wydmach tą drugą osobę która pewnie też wtedy dostanie zawału. Chciałam przyrżnąć głupa, że nie mam już siły na dalszą drogę ale p. nie dał się nabrać na taki akt ochrony jego ego. Po urazie czaszki lekarz zabronił p. ekstremalnych sportów jak skakanie spadochronem lub nurkowanie na dużych głębokościach. Czy łażenie w południe po pustyni nie można zaliczyć do takowych? Z bólem serca ale p. musiał uznać przewagę przyrody nad swym ciałem i nawet postanowił nauczyć się latać aby łatwiej dotrzeć na sam szczyt. Niestety ale sztuka latania okazała się równie trudna i po wykonaniu kilku jaskółek ogłosił kapitulację.
Nasz podręczny plecak kryje w swych czeluściach tylko najpotrzebniejsze rzeczy niezbędne na szlaku. Znaleźć w nim można papier toaletowy, małą latarkę, landrynki bo czekolada w tym klimacie nie zdaje egzaminu, dwie zapalniczki na wszelki wypadek gdyby jedna nie zadziałała, zapasowe skarpety, duży ręcznik kąpielowy i zestaw dwóch paczek papierosów – mentolowe i zwykłe.
Przysiedliśmy na jednym ze szczytów aby oswoić się z zaistniałą sytuacj
ą
Powiedz mi jeszcze raz jakie to jest duże. – Zakreśliłam ręką krąg wskazując na otaczające nas piaski. 
Szczerze mówiąc to aż nie chce mi się wierzyć. – p. pokręcił głową z niedowierzaniem. Spoglądał w ekran magicznej tabliczki i zaczął snuć opowieść jak z innej planety. – Ze wysokie jak wieżowiec to już wiemy ale powierzchnia jest zupełnie niewyobrażalna. – Tutaj nastąpiła krótka przerwa w opowieści bo zajął się poszukiwaniem zrozumiałych odnośników. Coś kiepsko mu szło bo wielokrotnie kiwał głową, raz potakująco raz przecząco. 
Błagam mów zrozumiale.
Gdy wreszcie przemówił efekt jego słów był jak grom z jasnego nieba.
– Jak już jesteśmy przy stolicy to, jeżeli zmysły mnie nie opuściły tak jak siły, wydmy zajmują 15% Warszawy albo pół Lublina albo ćwierć Wrocławia. Dla matematyków to będzie 77 kilometrów kwadratowych. Co ty na to? – Ja zupełnie zaskoczona nic nie powiedziałam bo i tak to wszystko brzmiało abstrakcyjnie. 
Wszystkiego przejść się nie da. – Wydukałam wreszcie po chwili gdy jakimś cudem wyobraziłam sobie pół Lublina pod piaskiem. – Może można tą pustynię obejrzeć z samolotu?
– Nie, takie wydmy trzeba pokonać piechotą aby poczuć smak zdobyczy. Musimy się przygotować i przyjechać tu jeszcze raz, za rok lub dwa.
Aby przypieczętować podjętą decyzje zaproponowałam wypalenie fajki pokoju jak to robili starożytni Indianie. Nie spodziewałam się oporów ze strony męża więc na przekór zdrowemu rozsądkowi zaciągnęłam się gorącym dymem w ten upalny dzień.
Przed pożegnaniem z Wielkimi Wydmami rzuciłam im wyzywające spojrzenie i burknęłam pod nosem jeszcze tu wrócę i stawię wam czoła.
Wszystkich zapraszam do Colorado aby odwiedzić Great Sand Dunes bo warto z dwóch powodów; zobaczyć to na własne oczy oraz, że możemy się tam spotkać. Proponuję aklimatyzację na kempingu zaraz obok wydm i po dwóch dniach wejście na szczyt. Uprzedzam, że sama dopilnuję aby pobudka nastąpiła nie później niż o 5 rano!
  Już najwyższa pora aby poznać odpowiedź na zadane w tytule pytanie.
Wszystkiemu winien jest wiatr wiejący z doliny San Luis w stronę gór Sangre de Cristo. (Ten w lewym dolnym rogu zdjecia poni
żej.) Unosząc drobiny piasku znad doliny spotyka przeciwny (prawy górny róg) wiatr wiejący z gór i tak przez wieki walcząc ze sobą utworzyły najwspanialsze wydmy jakie kiedykolwiek widziałam.

Categories: Colorado | Leave a comment

Post navigation

Leave a comment

Create a free website or blog at WordPress.com.